Czego jeszcze nie wiesz o Days Gone
Przechodzenie Days Gone było niczym jazda rollercoasterem – najpierw wagonik długo wspinał się na wierzch, że nawet za długo, a dalej było teraz właśnie z górki. Momentami ostro a po bandzie, trafiały się też wspaniałe wyglądy czy chwile spokojnej kontemplacji przed kolejnymi dobrymi wrażeniami. Szkoda więc, że nowe odcinki trasy zaprezentowały się zbyt bezpiecznie zaprojektowane, a w procesu całej podróży mechanizm kolejki skrzypiał, zacinał się i dymił. Warto jednak przeboleć pewne problemy nowego „exa” Sony. Koniec końców bowiem Days Gone pozytywnie mnie zaskoczyło – to gra ze dobrze napisanymi dialogami, niemożliwymi do zapomnienia postaciami, niezłą akcją a tak zrealizowanymi fundamentami „otwartoświatowego” tytułu: mięsistą walką, fajnym strzelaniem, poprawnym skradaniem się czy masą fabularnej zawartości. Gdyby twórcy zawierali mnóstwo czasu, aby połatać błędy oraz dać trochę pobocznych aktywności, i żeby parę scen wywalili czy poprawili, dostalibyśmy grę na poziomie innych „exów” Sony. I tak jest, no cóż, „tylko” dużo dobra. I że spośród tego powodu narzekać. Ile w rezultacie wychodzi przygodowych gier prac z szerokim światem? Nic nie naprawdę dużo. Sony na inne rodzaje myślało, jak by tu zaprezentować graczom Days Gone. Były prasowe pokazy, trailery, twórcy wspominali o hordach zombie w grze, i nawet zdradzili, ile są wszystkie wprowadzone w niej cut-scenki. Mam zawsze wrażenie, że ostatecznym skutkiem tych marketingowych sposobów był chaos informacyjny – sam długo nie wiedziałem, czym naprawdę istotnie będzie działanie Bend Studio.
Myślałem nawet przez chwilę, że Sony osiągnęło swojego Mad Maxa, czyli niezbyt ambitnego i powtarzalnego sandboksa. Może winna była tematyka – niemożliwa do przekazania w normalnym haśle? I że zgaszona paleta barw budująca kapitalny ponury klimat, jednak niezbyt biorąca w trailerach? Nie rozumiem. Wiem jednak, że mimo masy danych o Days Gone w sieci warto na początku wyjaśnić podstawowe rzeczy. Gdy miał opisać ten termin w kilku słowach, powiedziałbym, że istnieje więc mniejszy i uboższy brat Red Dead Redemption 2 w postapokaliptycznych szatach. Nie jest toż w każdym razie żadne singlowe DayZ czy State of Decay – kiedy umiało się początkowo wydawać. Dlaczego? Bo niemal wszystkie zadania w grze są fabularyzowane, postacie spotykane w questach pobocznych potrafią wrócić wiele godzin później wraz ze zwrotem akcji, a liczba dialogów czy cut-scenek powala – i swoją marką. To praca, w której opowieść stawia pierwsze skrzypce, i świat, jaki potrafimy dowolnie zwiedzać, prując ołowiem w zombie i bandytów, jest tu tłem – zresztą świetnie zrealizowanym. Pod względem mechaniki zaś Days Gone stanowi dobry sandbox, który – choć nastawiony na walkę – potrafi zmienić się w zupełnie fajną a pozytywnie działającą skradankę. Więc z nas bowiem zależy, czy obóz bandytów wyczyścimy po cichu, za pomocą bełtów i noża, albo też wpadniemy cali na biało z gradem ołowiu i idą prochu (co, właśnie na marginesie, może wywołać dodatkową atrakcję w budów ciekawskich zombie, którzy chętnie dodadzą do gry – mordując i wrogów, a nas). Nie zostawiono więcej o rozbudowanym systemie rozwoju postaci, masie znajdziek czy fajnym craftingu – do kraju gry stale brakuje nam dużo podstawowych surowców – w kryzysie to istotne postapo, oraz nie jakieś tam wakacje w Grecji. Tak plus są jeszcze hordy zombie, dzięki którym przydziela się, że świat jest, bowiem w nocy zawsze się przemieszczają, oraz w dobę śpią w bezpośrednich legowiskach. Te stanowiące dziesiątki i setki umarlaków części do końca gry stanowią zresztą wielkie wyzwanie – a najlepiej zabrać się za usuwanie spośród nich mapy na sam koniec. Gdy w ogóle jesteśmy na to ochotę, ponieważ w trakcie kampanii musimy podporządkować się raptem kilku z kilkudziesięciu. Takie mniej więcej jest Days Gone – fabularne, sandboksowo mocno klasyczne, a również innowacyjne pod kilkoma względami, bo płynna walka z setkami biegających za nami wrogów robi wrażenie, nawet jeśli ich wielkość bywa pewnie (współ)odpowiedzialna za spadki klatek czy błędy, o których bardzo przeczytacie później. Harley kontra zombie Days Gone zabiera nas do Oregonu, lesistego stanu w północno-zachodniej części USA. Akcja zaczyna się dwa biega po wybuchu epidemii, która zmieniła większość mężczyzn w krwiożerczych świrusów, jak określani są w niniejszej grze zombie (która to szybko gra, film czy serial, gdzie na zombie nie wypowiada się po prostu zombie...?). Zajmujemy się w rola Deacona St. Jonesa, członka klubu motocyklowego Mongrels, czy po polskiemu „Kundli”. Wraz ze bliskim „bratem”, jak prezentuje się ich w języku, wytatuowanym niczym stały bywalec zakładów karnych Boozerem, Deacon krąży pomiędzy trzema pobliskimi obozami, pełniąc rolę okolicznego łowcy nagród czy daj wiedźmina (bingo, magiczne słowo padło) – w celu samą z dziedzinie, jakie nasz bohater robi, jest walka z strachami (w roli ludzkiej lub zombie) i usługę słabszym. Im daleko ale go odczuwamy, tym ładniejszą także bardziej złożoną postacią się okazuje. Oczywiście niezależnie od naszych chęci, gdyż nacisku na wzrost fabuły nie mamy żadnego. Deacon St. Jones przed dwoma laty stracił kontakt ze bliską żoną. Sarah została ciężko ranna i odleciała śmigłowcem tajemniczej organizacji rządowej NERO do drinka z obozów uchodźców. Łatwo się domyślić, że poznanie jej dalszych losów (udało się ją tam uratować czyli nie?) jest pewnym z problemów fabuły. Czy jednak głównym? Tego długo nie wiemy, a opowieść została tak poprowadzona, że przez większość okresu nie miałem zielonego pojęcia, gdzie to wszystko się skończy. Jasne, pewne elementy chcą w chwila lub bardziej przewidywalnych kierunkach, jednak nawet w części gry trudno było mi sobie wyobrazić, co dodatkowo pewno się zdarzyć. Niektórym się to nie spodoba, ale mnie akurat przekonało, ponieważ dzięki temu niemało zwrotów akcji pozytywnie mnie zaskoczyło, i świat gry sprawiał bardziej oryginalne wrażenie. Szkoda więc, iż w Gry Download bezpiecznym elemencie, gdy już najważniejsze wątki fabularne tworzą się łączyć i chcieć ku końcowi (po każdych 30 godzinach zabawy), to ich finał ujawnia się raczej wygodny i odpada pod tym względem od reszty łatwo i ciekawie prowadzonej opowieści. A kropka nad i, choć niezła, to zostawia z niedosytem. Zresztą sami zobaczycie. Niewidomy bohater w grze Days Gone to plejada interesujących postaci – od Tucker, ciepłej dla Deacona, ale brutalnej dla własnych „pracownikach” szefowej obozu pracy (zajęcie w ruchu: damy ci bezpieczeństwo i utrzymanie, ale haruj od świtu do zmierzchu pod nadzorem uzbrojonych strażników), przez Copelanda, amerykańskiego libertarianina, czyli hejtera rządu w wszystkiej osób, który wszędzie wietrzy spiski, i że prowadzi radio Wolny Oregon, to jeszcze idziemy jego marek na różne tematy, aż po kilkoro ciekawych bohaterów – z Rikki i Żelaznym Mikiem na czele – z trzeciego obozu, do którego wchodzimy na samym końcu. Cichym bohaterem tej sztuk jest i sam Oregon. Jednym spośród ważniejszych powodów, dla których fajnie mi się występowało w Days Gone, jest tylko pełen detali świat. Masa rozwalonych samochodów, opuszczonych domostw z przedmiotami do zebrania lub po prostu malowniczych lokacji. Od momentu do momentu natrafiamy również na znaczenie, w którym można odpalić „wiedźmińskie” zmysły i dokonać proste śledztwo – bywało, że posiadał spośród ostatnim przedmiot, bo przyczyniło się tu jakieś wyraziste zwieńczenie dochodzenia. Przykładowo możemy znaleźć martwego rybaka, którego wędka rozpoczęła swoje poszukiwania. Brakowało mi jednak jakiejkolwiek informacji czy komunikatu – ale gra ma oczywiście takie postępowanie do prezentowania świata. Nie umieszcza gry w usta NPC czy głównego bohatera – sami sobie dopowiadamy historie. I ewentualnie nam się to spodoba, albo nie. Mnie niezbyt to przeszkadzało, bo a naprawdę istniałoby dużo znacznie lepszych prac do prace niż latanie za okazjonalnymi pytajnikami dostępnymi na mapie.
Szkoda tylko, że Days